Śmierć, Życie chrześcijańskie

Strach; Bogumił Jarmulak

Strach; Bogumił Jarmulak

Strach jest nieodłącznym towarzyszem ludzkiego życia. Boimy się choroby i śmierci, biedy i kataklizmów, odrzucenia i zdrady, porażki i hańby. Boimy się nieznanego, a więc w pewnym sensie boimy się przyszłości i samego życia. Chyba że żyjemy w złudnym przekonaniu, że całkowicie panujemy nad własnym życiem i wszelkimi jego okolicznościami. To jednak sprawi, że nasz upadek będzie tym większy.

Biblia po raz pierwszy mówi bezpośrednio o strachu w Księdze Rodzaju 3,10: „[Adam] odpowiedział [Bogu]: Usłyszałem szelest twój w ogrodzie i zląkłem się, gdyż jestem nagi, dlatego skryłem się”. Moglibyśmy nazwać ten rodzaj strachu teofobią, czyli strachem przed Bogiem. Adam ukrył się przed Bogiem, gdyż wiedział, że źle postąpił w konfrontacji z Wężem pod Drzewem Poznania. Ciekawe jest to, że to samo hebrajskie słowo przetłumaczone w powyższym wersecie jako „lękać się” pojawia się również na przykład w Księdze Kapłańskiej 19,3, gdzie czytamy: „Niechaj każdy czci swoją matkę i swego ojca”. Zatem strach ma co najmniej dwa oblicza – może być strachem spowodowanym poczuciem winy i spodziewanymi konsekwencjami złego czynu, ale może też być tym, co nazywamy szacunkiem lub bojaźnią. Inne fragmenty Pisma Świętego mówią ponadto o strachu przed zagrożeniem, przed nieznanym, przed śmiercią. Księga Powtórzonego Prawa 20,8 dodaje ponadto, że strach jest zaraźliwy i dlatego w wojnach Izraela mieli brać udział tylko mężczyźni potrafiący opanować „bojaźliwość i lękliwość serca”. Najwyraźniej nieopanowany strach pozbawia nas zdolności do stawienia czoła zagrożeniu – czyni nas tchórzami.

Z drugiej strony, już z tych pobieżnych obserwacji widzimy, że strach może być uzasadniony lub nie, może pełnić pozytywną lub negatywną funkcję. Strach w pewnym sensie to pierwotny instynkt, który ma na celu chronić nas przed niebezpieczeństwem. Ból sygnalizuje, że niebezpieczeństwo już nas dopadło, strach – że niebezpieczeństwo czai się za rogiem. Nasz mózg stale ocenia poziom zagrożenia w otoczeniu, a czyni to proporcjonalnie do naszych doświadczeń z przeszłości. To znaczy, że osoba żyjąca w ciągłym strachu i bólu ma większe skłonności do odczuwania strachu i w końcu zaczyna odczuwać strach, nawet gdy nie ma żadnego powodu do strachu (por. Ps 53,5). Choć całkowita nieobecność strachu również stanowi zagrożenie, gdyż wtedy pozbawieni jesteśmy systemu wczesnego ostrzegania. Brak strachu prowadzi do braku zahamowań, do bezmyślności, niedbałości, opieszałości, arogancji. Życie bez strachu, podobnie jak życie bez bólu, naraziłoby nas na niezidentyfikowane niebezpieczeństwa. Nie bylibyśmy w stanie rozpoznać granic, których przekroczenie mogłoby nas drogo kosztować. Choć pozostaje pytanie, czy właściwie rozpoznajemy zagrożenia. Adam w Ogrodzie najwyraźniej pomylił się, ukrywając się przed Bogiem. Z drugiej strony, nie rozpoznał zagrożenia kryjącego się w pogaduszkach z Wężem. To spotkanie nie obudziło w nim właściwego instynktu ucieczki. Strach jako system wczesnego ostrzegania nie zawsze działa niezawodnie.

Jak zatem mamy żyć ze strachem, skoro ani nie możemy pozbyć się go z naszego życia, ani nie byłoby to dobre rozwiązanie? Ludzie przyjmują różne strategie w walce ze strachem i podejmują różne próby opanowania go. Chyba najpowszechniejszą z nich jest po prostu rutyna codziennego życia sprawiająca, że rzadko jesteśmy zaskakiwani. Zwyczaje i rutyna w znacznym stopniu usuwają z doświadczenia to, co nieznane, a zamiast tego wprowadzają przewidywalny porządek do naszego życia. To z kolei obniża poziom strachu, nie eliminując go całkowicie. Czasami jednak sięgamy po inne metody walki ze strachem. Na przykład tworzymy sobie światopogląd, który ma tak tłumaczyć świat, żeby wyeliminować poczucie strachu, a przynajmniej uwolnić nas od strachów nazywanych egzystencjalnymi. Na przykład Epikur pytany o strach przed bogami i przed śmiercią stwierdził, że bogowie się nami nie interesują za naszego życia, bo mają inne, lepsze rzeczy do robienia, zaś po śmierci ulegamy całkowitej dezintegracji, więc nie ma szansy na to, żebyśmy po śmierci musieli stanąć na jakimkolwiek sądzie. Wniosek – nie ma sensu odczuwać strach przed bogami i sądem, a również przed śmiercią, skoro wyznacza ona definitywny koniec naszego istnienia. Zakłamanie rzeczywistości przy pomocy światopoglądu to dość skuteczna metoda w walce ze strachem, jej problem polega na tym, że skutkuje oderwaniem od rzeczywistości i ucieczką w świat fantazji, co koniec końców może nawet prowadzić do zachowań schizofrenicznych.

Bywa też, że uwolnienia od strachu szukamy w ucieczce w stan niedojrzałości – w powrocie do błogich lat dzieciństwa, kiedy rodzice zapewniali nam bezpieczeństwo i zaspokajali nasze potrzeby. Co więcej, wtedy nie tylko mieliśmy na nasze posługi osobistą gwardię przyboczną dającą nam poczucie bezpieczeństwa, ale też byliśmy postaciami posiadającymi moce wręcz magiczne. Wystarczyło zapłakać lub krzyknąć, a już zjawiali się nasi słudzy, aby ukoić ból i dostarczyć zadowolenie. Ponieważ jednak taki powrót do dzieciństwa nie jest możliwy, dlatego szukamy rodziców zastępczych w postaci silnych osobowości, a przynajmniej takich, które sprawiają wrażenie wszechwiedzących, a więc również wszechmocnych. Chcemy oprzeć swoje życie i zawierzyć swoją przyszłość silnym przywódcom. To, przynajmniej częściowo, tłumaczy fenomen poparcia dla Hitlera i Stalina, a także zbijanie się ludzi w kliki i gangi, przynależność do sekt. Silny przywódca jest nie tylko źródłem poczucia bezpieczeństwa, ale też uwalnia nas od poczucia winy. On bowiem dźwiga odpowiedzialność za nasze życie, bo on też podejmuje za nas najważniejsze decyzje. Kiedy zaś zawiedzie, wtedy staje się optymalnym kozłem ofiarnym, którego możemy ukarać za niespełnione nadzieje.

Warto jednak pamiętać, że takie „silne osobowości” zwykle są zainteresowane w utrzymywaniu nas w stanie lęku, który rzekomo tylko one mogą uśmierzyć, a także w utrzymywaniu nas w stanie zdziecinnienia, gdyż to pozwala im odgrywać rolę rodziców. Dyktatorem można być tylko w otoczeniu ludzi niedojrzałych lub bojaźliwych. Jak przypomina List do Hebrajczyków 2,15, strach jest bardzo skutecznym narzędziem zniewolenia, zaś List do Efezjan 4,14 stwierdza, że niedojrzałość czyni nas szczególnie podatnymi na manipulację. Bojaźliwi ludzie sami proszą, by ktoś się nimi zaopiekował i są gotowi zrezygnować z wolności na rzecz poczucia bezpieczeństwa. Ten mechanizm chyba tłumaczy ciągle powracające życzenie Hebrajczyków, żeby powrócić do Egiptu. W sentymentalnej retrospektywie faraon jawił im się jako dobry ojciec narodu – o wiele lepszy niż Mojżesz prowadzący ich w nieznane pośród trudów i niedoborów.

Skoro jednak – jak stwierdziliśmy – strach może pełnić pozytywną funkcję w naszym życiu, zaś pozbycie się go za wszelką cenę nie jest dobrym rozwiązaniem, to zamiast pozbywać się strachu za wszelką cenę lepiej jest go opanować, oswoić na tyle, na ile się da – wykorzystać dla dobrych celów. Nie chodzi też o to, by pozbyć się strachu całkowicie, lecz by nabyć odwagi, która nie jest brakiem strachu, lecz właśnie zmierzeniem się ze strachem przy jednoczesnym nie poddawaniu się strachowi. Bóg mówi nie tylko: Nie bójcie się!, ale mówi także: Bądźcie mężni! Okazujcie szacunek, komu i czemu się on należy, lecz nie pozwalajcie się zniewolić przy pomocy strachu. Kompletny brak strachu pozbawia zdolności do właściwej oceny sytuacji, zaś karmienie się strachem prowadzi do paraliżu życia. To znaczy, że trzeba spojrzeć strachowi w oczy, stanąć z nim twarzą w twarz. Następnie zaś odpowiednio zareagować. Jeśli strach jest uzasadniony, to może warto wziąć sobie do serca jego ostrzeżenia. Jeśli zaś nie, to trzeba coś z nim zrobić, żeby – kolokwialnie mówiąc – nie zwariować. Nie wszystko bowiem, co wzbudza strach, stanowi realne zagrożenie. I nie każdy strach jest proporcjonalny do zagrożenia. Ponadto, istnieją w świecie siły i ludzie, którym zależy na podsycaniu naszego strachu właśnie dlatego, żebyśmy byli im ulegli, a najlepiej – ulegli z własnej woli; żebyśmy sami wymienili wolność na gwarancje bezpieczeństwa.

Walka ze strachem rozpoczyna się od zidentyfikowania go i jego źródła. Dopiero potem możemy go zdekomponować i oswoić. I to krok po kroku, bo – jak mówi Pismo – dosyć ma dzień utrapienia swego. Nie jesteśmy w stanie zmierzyć się ze zbyt wielkim wycinkiem rzeczywistości na raz. Tak jak Izrael nie był w stanie zająć całej Ziemi Obiecanej w jednej, błyskotliwej akcji wojskowej, lecz musiał to robić po trochu (Wj 23,30; Pwt 7,22). Kto próbuje zmierzyć się ze wszystkimi swoimi strachami na raz, ten zwykle popada w neurozę. Warto również pamiętać, że dawniej stosowana terapia szokowa zwykle się nie sprawdza w leczeniu różnego rodzaju fobii. Skuteczniejsza jest metoda właśnie małych kroków polegająca na stopniowym oswajaniu się ze źródłem strachu, a następie na stopniowym przezwyciężaniu go. Smok w całej swej okazałości zawsze wygląda przerażająco. Kto chce zrobić wielkie wrażenie, musi napiąć muskuły i napuszyć się. Strach ma wielkie oczy. Lecz już poszczególne części smoczego cielska same w sobie nie są aż tak upiorne jak cała jego postać. Jeśli więc ktoś panicznie boi się na przykład igieł, co okazuje się wielkim problemem, kiedy jakiś zabieg u lekarza lub dentysty wymaga zastrzyku, to nie należy kłóć go igłą do upadłego w nadziei otępienia jego instynktów, lecz trzeba raczej zacząć od oswajania go z samą obecnością igły w jego otoczeniu i to w warunkach, które jest on w stanie kontrolować. Tutaj nieodzowna jest pomoc osoby, której pacjent może zaufać i której zależy na tym, żeby stanął on na własnych nogach. Ktoś taki wprowadza atmosferę pewności w obliczu niepewności – jak dobry trener udzielający lekcji pływania.

Może właśnie dlatego apostoł Paweł, pisząc o bojaźni i niepewności, pyta retorycznie: „Jeśli Bóg z nami, to któż przeciwko nam?” (Rz 8,31). Świadomość, że tym, kto czuwa nad naszym losem, jest dobry, wierny i mocny Bóg, który prowadzi nas ku dojrzałości, pomaga nam w zmierzeniu się z naszymi lękami i obawami. Nie znaczy to, że Bóg zachowuje nas od każdej potencjalnie niebezpiecznej sytuacji. Paweł wymienia bowiem w dalszym ciągu swojego wywodu rzeczy, jakie spotykają nas w życiu, a które napełniają nasze serca lękiem: utrapienie, ucisk, prześladowanie, głód, nagość, miecz, śmierć, życie, potęgi niebieskie, teraźniejszość i przyszłość. Jednocześnie jednak obiecuje, że żadna z nich nie wyrwie nas z dłoni Boga – nie odłączy nas od miłości Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia, aby uwolnić nas od strachu przed śmiercią. Bóg nie chroni nas przed wszelkimi zagrożeniami, nie oszczędza nam wszelkich prób wiary, lecz przeprowadza przez nie, abyśmy nabrali odwagi i dojrzałości. Bóg nie działa jak wielu „silnych przywódców”, którym zależy na uzależnieniu ludzi od siebie przez utrzymywanie ich w stanie emocjonalnej niedojrzałości i strachu. Raczej przygotowuje nas do samodzielności, a czyni to jak dobry rodzic, który z jednej strony nie naraża dziecka na zbyt wielkie niebezpieczeństwo (por. 1 Kor 10,13), lecz także nie otacza go szczelnym kokonem izolującym je od normalnego życia. Wie bowiem, że tylko w interakcji ze światem takim, jaki on jest, nabieramy odwagi, siły i rozumu.