Czy mamy namaszczać umierających?; Peter J. Leithart
Czy mamy namaszczać umierających?, Peter J. Leithart
Namaszczenie chorych, w tym umierających, jest jednym z siedmiu tradycyjnych sakramentów Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Reformatorzy nie uznawali jednak tego rytu za sakrament. Formalnie chodziło o to, że ryt ten nie był bezpośrednio nakazany przez Jezusa. Teologicznie chodziło o to, że nie był to jeden ze znaków wyróżniających członków Kościoła od innych ludzi i w związku z tym nie można go było zaliczyć do „znaków przymierza”.
Biblijne uzasadnienie tej praktyki znajdujemy w Liście Jakuba 5,14-15, gdzie autor stwierdza, że chory powinien przywołać starszych, żeby modlili się o niego i namaścili go w imię Pana Jezusa Chrystusa. Ryt zatem obejmuje znak materialny (namaszczenie olejem) oraz obietnicę uzdrowienia. Choć więc kościoły protestanckie nie traktują go jako sakrament, to jednak wiele z nich praktykuje go.
Jakub pisze, że „modlitwa odmawiana z wiarą zbawi (gr. sozo) chorego i Pan go podźwignie (gr. egeiro)”. Słowa te można zinterpretować jako obietnicę uzdrowienia, choć w tym przypadku nie może chodzić o obietnicę absolutną, jako że nie każdy namaszczony dostępuje uzdrowienia. Może więc lepiej odczytywać słowa „zbawić” i „podźwignąć” w ich pełnym teologicznym znaczeniu. W takim przypadku chory otrzymuje zapewnienie, że zostanie wyrwany z mocy śmierci, ponieważ w końcu Pan podźwignie go z grobu.
Kiedy dokonuję namaszczenia, zawsze pamiętam o tym, czego nauczyłem się od Alexandra Schmemanna, a mianowicie że nie każda namaszczona osoba zostaje uzdrowiona, co jednak nie pozbawia namaszczenia sensu. Niezależnie od jego bezpośrednich skutków namaszczenie jest zawsze skuteczne. Jak osoba ochrzczona staje się osobą ochrzczoną przez akt chrztu, tak namaszczony chory zostaje namaszczony olejem przez akt namaszczenia. Namaszczenie staje się przypomnieniem i potwierdzeniem, że chory – mimo swej choroby – należy do Ciała Chrystusa, a jego cierpienie nie pozbawione jest sensu i znaczenia, nie jest po prostu nieszczęściem, pechem, lecz w jakiś sposób jest udziałem w cierpieniach Chrystusa. To zaś stanowi wielkie pokrzepienie dla chorego. Namaszczenie, nałożenie rąk i modlitwa są źródłem nadziei, że jakby nie zakończyła się jego choroba – czy będzie żył, czy umrze – należy do Chrystusa i jest Jego drogocenną własnością.
Wiem, że powyższe twierdzenie, może wydawać się naciągane. Czy białaczka dziecka, cukrzyca ojca lub rak jajnika matki są cierpieniem w Chrystusie? Czy cierpienie nie powinno wiązać się jakoś z Ewangelią, żeby uznać je za uczestnictwo w cierpieniach Chrystusa? Uważam, że każdy rodzaj cierpienia może stać się częścią zbawczego cierpienia Jezusa. Każde cierpienie, słabość, strata, choroba stanowi okazję dla posługiwania ludowi Bożemu. Dziecko chorujące na białaczkę buduje Ciało Chrystusa, kiedy okazuje ufność Bogu do końca swoich dni. Cukrzyk ukazuje moc Ewangelii, kiedy zachowuje radość pośród bólu, słabości i utrapień. Kobieta cierpiąca na raka jajnika może złożyć świadectwo, że moc Boża doskonali się w słabości. Nawet osoba znajdująca się w stanie śpiączki może służyć Kościołowi jako obiekt troskliwej opieki. To właśnie oznacza namaszczenie chorych – żadna choroba nie jest po prostu głupim nieszczęściem, lecz powołaniem. Namaszczenie wyznacza daną osobę do szczególnego rodzaju posługi w Kościele. Namaszczenie przypomina i potwierdza status królewskiego kapłaństwa, jaki wszyscy otrzymaliśmy w chrzcie. Cierpienie i choroba osoby namaszczonej stają się kapłańską ofiarą składaną Ojcu; królewskim orężem w walce z siłami ciemności.
Choć trzeba przyznać, że nie wszyscy reformatorzy zgadzali się z taką interpretacją. Kalwin w swoim komentarzu do Listu Jakuba powiązał namaszczenie z tymczasowym darem uzdrawiania. Uznał, że namaszczenie było „sakramentem” w czasach apostolskich. Ponieważ jednak „rzeczywistość znaku ograniczona była do określonego czasu w dziejach Kościoła, dlatego też sam znak został dany na określony czas. Dlatego nie powinniśmy nazywać sakramentem tego, co pozbawione jest aktualnej treści i co nie przynosi tego, na co wskazuje. Ponieważ dar uzdrawiania był tymczasowy, dlatego należy stwierdzić, że również znak uzdrawiania miał taki sam charakter”. Kalwin wykorzystuje jednocześnie słowa Jakuba do ataku na tych, którzy „małpują apostołów”, chcąc uczynić trwałym to, co było wyjątkowe dla pierwszego wieku.
Mimo to część kościołów reformacyjnych zachowało ryt namaszczenia. Znajdujemy go w Modlitewniku powszechnym w tradycji anglikańskiej, w niektórych agendach liturgicznych kościołów prezbiteriańskich, a także luterańskich. Lecz nawet te kościoły, które praktykują namaszczenie, podzielone są w kwestii, czy należy namaszczać umierających. Niektóre ograniczają się do samej modlitwy za umierających.
Czy należy zatem namaszczać umierających? Zdaje się, że nie o tym pisze Jakub; że należy namaszczać tylko tych, którzy wciąż mają szansę na uzdrowienie. Taka jednak interpretacja wiąże się w pewnymi problemami. Jak już zauważyłem, słowa „zbawić” i „podźwignąć” niekoniecznie muszą oznaczać wyzdrowienie. Ponadto, jak mamy stwierdzić, kto ma jeszcze szansę na uzdrowienie? Na pewno pastor odwiedzający chorego na raka, któremu lekarze nie dają już żadnej szansy, będzie się modlił o cud uzdrowienia. A jeśli tak, to dlaczego nie miałby dokonać również namaszczenia?
Choć w takim przypadku nadal mówimy o namaszczeniu połączonym z prośbą o uzdrowienie. Co jednak w przypadku, kiedy osoba umierająca przywołuje pastora, aby towarzyszył jej w jej ostatnich chwilach życia? Czy także w takich okolicznościach pastor powinien dokonać namaszczenia? Czy ma być gotowy namaścić chorego również na śmierć?
Niewątpliwie namaszczenie umierającego nie jest konieczne. Nie jest to sakrament. Nie jest również tożsame z rytem opisanym przez Jakuba. Nie znajdujemy też w Biblii opisu takiego rytu. Ciało Jezusa zostało „namaszczone” dopiero po Jego śmierci w przygotowaniu na pogrzeb (Jn 19,38-42). Podobnie kobieta, która namaściła Jezusa w domu Szymona Trędowatego, uczyniła to jako przygotowanie na Jego pogrzeb (Mt 26,6-13; Mk 14,3-9; Jn 12,1-8, gdzie zidentyfikowana jest jako Maria). W tych opisach widzimy sytuację chyba najbliższą temu, co moglibyśmy nazwać namaszczeniem umierającego.
Można jednak przedstawić argument przemawiający za namaszczeniem umierającego, które przynależy do kategorii rytów budujących Kościół. Oczywiście każdy taki ryt można nadużyć, nawet do tego stopnia, że przesłoni on ofiarę miłości Boga. Kiedy jednak ostrożnie sprawujemy ryty budujące Kościół, to są one właśnie taki, czyli budujące. Zaś ryty i zwyczaje, które nie wywodzą się bezpośrednio z Biblii, stanowią cześć tradycji i praktyki każdego kościoła. Jeśli pomazanie czoła popiołem może wyznaczać początek okresu skruchy za grzechy; jeśli podnoszenie rąk towarzyszy śpiewom chwały, a klęczenie łączy się z wyznawaniem grzechów; jeśli podniesienie chleba komunijnego przypomina, że jest on chlebem niebiańskim, zaś zapalanie świec w czasie Adwent towarzyszy oczekiwaniu na przyjście Światłości świata – jeśli te i podobne praktyki, których wprost nie nakazuje Pismo, mogą być budujące, to podobnie budującym może być zwyczaj namaszczania umierających.
W takim przypadku wymowę namaszczania chorych możemy odnieść również do namaszczania umierających. Człowiek umierający staje twarzą w twarz ze swym największym wrogiem, tym bardziej więc potrzebuje zapewnienia, że Jezus, którzy przeszedł przez śmierć dla niego, przejdzie przez śmierć również z nim i przywita go po drugiej stronie grobu. Każdy pastor w takiej sytuacji zapewnia umierającemu słowo pocieszenia i modlitwę, błogosławieństwo i zapewnienie. Fizyczny znak towarzyszący posłudze dla umierającego wydaje się być tu jak najbardziej na miejscu. Zwłaszcza, że jest to znak potwierdzający, że dana osoba należy do Chrystusa zarówno w życiu, jak i w umieraniu. Ponadto, również umierająca osoba może dać coś ważnego pozostałym wiernym – czy może być coś bardziej budującego, pokrzepiającego, zachęcającego niż widok osoby stająca wobec śmierci z odwagą, wdzięcznością i radością? W Biblii namaszczenie towarzyszyło powołaniu na kapłana lub króla. W swoim namaszczeniu chorzy i umierający powołani są do złożenia Bogu swego cierpienia jako ofiary dziękczynnej, w czym okazują się być zwycięzcami w Chrystusie, który umiłował ich do końca.
Namaszczając umierających, Kościół zaświadcza, że zarówno choroba, jak i śmierć są częścią życia wiarą. Przyjmując namaszczenie, chory lub umierający daje świadectwo prawdzie głoszonej przez apostoła Pawła: „Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Pana” (Rz 14,8).
Tłumaczył Bogumił Jarmulak.
Źródło: Ought We Anoint the Dying?