Autor: BJ

Boże Narodzenie

Bóg, który stał się dziecięciem; Peter J. Leithart

Bóg, który stał się dziecięciem; Peter J. Leithart

Ewangelie niewątpliwie opisują żywot pewnego człowieka. Jezus urodził się, dorastał w uległości rodzicom, wyuczył się fachu. Zdobył przyjaciół, ale też zyskał wrogów. Przemierzał szlaki Judei, wspinał się na góry, żeglował po Morzu Galilejskim. Płakał nad grobem Łazarza. Z pasją gromił faryzeuszy. Lamentował nad losem Jerozolimy. Kiedy zgłodniał, wtedy jadł. Kiedy był spragniony, wtedy pił. Kiedy był zmęczony, wtedy spał. Kiedy zranił się, wtedy krwawił. Kiedy go ukrzyżowano, wtedy umarł. Czytaj dalej...

Czytaj dalej...
Adwent

Aniołowie Adwentu; Peter J. Leithart

Aniołowie Adwentu; Peter J. Leithart

Aniołowie pojawiają się w kluczowych momentach w Biblii. Anioł Jahwe pomaga Hagar, kiedy ta ucieka z obozu Abrahama (Rdz 16,7.11); powstrzymuje Abrahama przed ofiarowaniem Izaaka (Rdz 22,11.15); siłuje się z Jakubem (Rdz 32,24-32); przemawia z gorejącego krzewu (Wj 3,2); broni Izraelitów nad Morzem Czerwonym (Wj 14,19); powstrzymuje przekleństwo Balaama (Lb 22,23-24); powołuje Gedeona (Sdz 6,11-12); zapowiada narodziny Samsona (Sdz 24,16-17); wzmacnia Eliasza (1 Krl 19,5); niszczy armię Sennacheryba podczas oblężenia Jerozolimy (2 Krl 19,35).

Z rzadka ukazują się grupy aniołów. Dwaj aniołowie ostrzegają Lota o zniszczeniu Sodomy. Jakub widzi aniołów w Betel (Rdz 28,12), a następnie przy potoku Penuel. Izrael wie, że Pan posiada „zastępy” aniołów (Ps 24,10; 103,21; 148,2), lecz tylko sporadycznie może je dostrzec.

Z czasem w historii opisanej w Biblii aniołowie pojawiają się coraz rzadziej. W Księgach Samuela Anioł Jahwe pojawia się tylko raz. W Księgach Królewskich zaledwie dwukrotnie. Podczas wyjścia z Egiptu Anioł Jahwe prowadzi lud, lecz nic takiego nie ma miejsca podczas wyjścia z Babilonu.

Zatem kiedy przekładamy kartkę pomiędzy Księgą Malachiasza a Ewangelią wg Mateusza, ogrania nas zdumienie, gdyż pierwsze strony Nowego Testamentu aż roją się od aniołów. W żadnym miejscu Starego Testamentu nie znajdujemy tyle objawień aniołów jak w opisach zwiastowania u Mateusza i Łukasza. Józefowi śni się anioł. Anioł nakazuje mu wziąć Marię za żonę (Mt 1,20.24), każe mu uciekać przed Herodem (Mt 2,13), a następnie zapewnia go, że może bezpiecznie wrócić do domu (Mt 2,19). Gabriel nawiedza Zachariasza, zapowiadając narodziny Jana (Łk 1,11-13), a także oznajmia Marii, że zostanie matką (Łk 1,26-38). Anioł powiadamia pasterzy o narodzinach Jezusa (Łk 2,9-10), a następnie otacza go chmara innych aniołów wielbiących Boga (Łk 2,13).

Tak bardzo jesteśmy obyci z obrazami przedstawiającymi Narodzenie Pańskie, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo są wyjątkowe. Spośród wszystkich świętych Starego Testamentu tylko Jakub widział to, co zobaczyli pasterze, a mianowicie zastępy anielskie w niebie, choć Jakub nie słyszał ich śpiewu. W Starym Przymierzu zastępy te wielbiły Boga, stojąc wokół niebiańskiego tronu. Lecz wraz z narodzinami Jezusa niebo zstępuje na ziemię. Mówi o tym pieśń aniołów: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, których sobie upodobał” (Łk 2,14).

Jak podkreślił to Jonathan Pennington, Mateusz często wiąże „niebo” z „ziemią” (Mt 6,10; 16,19; 18,18-19; 28,2). Fraza „niebo i ziemia” (Mt 5,18; 11,25) zabiera nas z powrotem do opisu stworzenia (Rdz 1,1; 2,1-4) i odnosi się co całego stworzonego świata. Grzech Adama wbił klin między niebo a ziemię. Od tej pory ziemia żyła swoim rytmem, ignorując Boga w niebie. W niebie zasiada Król, lecz ziemia znalazła się w uścisku „księcia tego świata”. Kiedy więc aniołowie śpiewają przed pasterzami, to wiemy, że oto wola Boża dzieje się na ziemi tak, jak w niebie – że również ziemia znajdzie się pod rządami jednego Pana (Mt 28,18). Śpiew aniołów oznajmia, że Bóg ponownie zharmonizuje ziemię z niebem.

To jednak nie wszystko. Nowy Testament stwierdza, że Bóg zawarł przymierze z Izraelem za pośrednictwem aniołów. Według Pawła (Ga 3,19) oraz Szczepana (Dz 7,53) to aniołowie dostarczyli Izraelowi Torę, zaś autor Listu do Hebrajczyków poświęca cały pierwszy rozdział zestawieniu epoki ojców i proroków, którą zarządzali aniołowie, z „tymi ostatnimi dniami”, kiedy przyszedł do nas Syn. Pod Starym Przymierzem Izrael był młodym synem znajdującym się pod nadzorem i kuratelą aniołów (Ga 4,1-7).

Jednak ta kuratela nie miała trwać wiecznie. Przez jakiś czas byliśmy mniejsi od aniołów, lecz Bóg stworzył nas, abyśmy zostali wyniesieni ponad aniołów i – w końcu – abyśmy stali się sędziami aniołów (1 Kor 6,3). Aniołowie Adwentu zapowiadają, że to wyniesienie człowieka właśnie się zaczyna. Syn zstąpił z nieba na ziemię i dlatego otoczyły Go zastępy anielskie, tak jak otaczają Ojca w niebie. Jezus jest niebem, które stało się ciałem. Aniołowie chwalą i wielbią syna Adama, aby później radośnie świętować z okazji Jego wniebowstąpienia jako zwycięskiego Baranka (Apk 5,11-14). Ukazując się na polach Betlejem, miasta Dawida, zastępy anielskie ogłaszają Dobrą Nowinę, że w Jezusie rodzaj ludzki osiągnął swoje przeznaczenie. Człowiek uczyniony z prochu ziemi został otoczony chwałą nieba.

Tłumaczył Bogumił Jarmulak.

Źródło: Angels of Advent

Czytaj dalej...
Biblia, Hermeneutyka

Po co nam Biblia? Peter J. Leithart

Po co nam Biblia? Peter J. Leithart

Jako protestanci lubimy cytować słowa apostoła Pawła do Tymoteusza: „Całe Pismo jest natchnione przez Boga i pożyteczne do nauczania, przekonywania, upominania, do wychowania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, przygotowany do czynienia wszelkiego dobra” (2Tm 3,16-17). Paweł potwierdza w nich, że Bóg jest autorem tekstu Pisma, to zaś stanowi fundament wiary ewangelicznej. Apostoł akcentuje również przydatność Biblii, co także rezonuje z duchem protestantyzmu.

Kiedy jednak bliżej przyjrzymy się Pismu Świętemu, wtedy obraz nieco się rozmywa. Biblia bowiem rzadko dorównuje do współczesnego standardu praktyczności. Strona za stroną ciągną się w niej genealogie – listy nieznanych imion, których jedyną funkcją zdaje się być stworzenie pomostu pomiędzy sławnymi przodkami a znamienitymi potomkami. Trzecia część Księgi Wyjścia zawiera opisy planów budowy Przybytku, zaś czwarta część Księgi Kapłańskiej to regulacje dotyczące składania ofiar. Dwa długie rozdziały tej księgi mówią o różnych chorobach skóry powodujących ceremonialną nieczystość. Niezbyt to pasjonujące. Nawet kiedy Biblia pochwyci nasza uwagę, to wciąż nie wydaje się być zbyt praktyczną książką. Plagi, Exodus, wojny – to wszystko może być intrygującą lekturą, lecz jak ma pomóc nam stać się ludźmi cnotliwymi? Dlaczego Biblia nie jest bardziej konkretna w informowaniu nas o tym, jak mamy żyć i postępować?

Owszem, od czasu do czasu jesteśmy w stanie wydobyć z niej samorodki pouczeń etycznych, lecz często przesłanie Pisma bywa trudne do uchwycenia, a czasami jest nawet niepokojące. Abraham udaje się do Egiptu, gdzie zwodzi faraona, a następnie wychodzi z Egiptu bogatszy niż kiedykolwiek wcześniej. Czyżby oszustwo popłacało? A czego mamy się nauczyć od Mojżesza, który zabił Egipcjanina? Lub od Jozuego, który wyciął w pień mieszkańców Jerycha? Im lepiej poznajemy Biblię, tym bardziej do nas dociera, że nie jest ona zbiorem bajek hebrajskiego Ezopa.

Traktowanie Biblii jako kompendium etycznych zasad postępowania wynika z uproszczonego postrzegania wzajemnych relacji pomiędzy pouczeniem a postępowaniem. Nie dążymy do cnoty przez stosowanie ogólnych zasad do szczególnych sytuacji. Moralność nie jest prostym posłuszeństwem przykazaniom. Wymaga bowiem właściwej oceny sytuacji, pamięci o własnych czynach i schematach postępowania, o cudzych przykładach inspirujących do szlachetnego zachowania, a także wyobraźni, dzięki której możemy dostrzec, jak potencjalna tragedia może stać się zarodkiem nieprzewidzianej komedii.

Pismo Święte jest świadectwem kultury, nie zaś podręcznikiem etyki. Całe Pismo jest przydatne, ponieważ jest natchnione przez Boga w celu sformowania i ukształtowania ludu Bożego – zarówno poszczególnych ludzi, jak i całej wspólnoty. Bóg opowiada historie, aby wyposażyć naszą pamięć we wspólne wspomnienia, które uczynią z nas jeden lud kroczący wspólnie przez historię. Słowo Boże poszerza naszą wyobraźnię, abyśmy lepiej pojęli rzeczywistość, której jesteśmy częścią, a także przyszłość, ku której zmierzamy. Biblia jest przydatna, ponieważ otwiera nasze oczy, a przecież chodzenie z zamkniętymi oczami nie jest zbyt praktyczne.

Nie wszystkie prawdy etyczne są oczywiste. Potrzebujemy pouczenia i właśnie Biblia je nam dostarcza. List do Hebrajczyków przypomina, że życie jest wyścigiem, w którym bierzemy udział wobec wielkiego obłoku świadków. To znaczy, że nielubiane przez nas genealogie mają na celu zainspirować nas do wykazania się cierpliwością i powściągliwością. Jezus obiecał, że Ojciec pośle aniołów, aby strzegli nas, żebyśmy nie zranili sobie nogi o kamień, co znaczy, że możemy czerpać odwagę z historii biblijnych mówiących o cudownym i niespodziewanym ratunku. Przepisy dotyczące czystości ceremonialnej przypominają, że nieczystość nie ma dostępu do wspólnoty ludu, co znaczy, że kiedy ludzie pyszni i okrutni podnoszą głowy, wtedy zbliża się ich upadek. Tym sposobem Pismo wyrabia nasze zamiłowanie do sprawiedliwości.

Roztropność wymaga wyczucia czasu. Biblia uczy nas rytmów i rymów historii, mówiąc o cyklach i typach, o pierwszym i ostatnim Adamie, o pierwszym i drugim Exodusie. Pouczeni przez Pismo możemy wyczuć unoszącą się w powietrzu woń nadchodzących zmian.

Przede wszystkim Pismo objawia niewidzialnego Boga nieskończonego w mocy, współczuciu, łaskawości i sprawiedliwości. W God’s Companions: Reimagining Christian Ethics Sam Wells stworzył listę darów Boga służących formacji moralnej: świadectwo, katecheza, chrzest, modlitwa, przyjaźń, gościnność, napomnienie, pokuta, wyznanie, wielbienie, lektura Biblii, kazanie, czynienie pokoju, dzielenie się jedzeniem, obmywanie stóp. Gdybyśmy mogli właściwie patrzeć na świat, to dostrzeglibyśmy, że nie brakuje nam środków i zasobów etycznych, gdyż mamy ich aż nadto: „Niewyczerpane bogactwa stworzenia, bezgraniczna łaska, niezmożone miłosierdzie, niezłomny cel, niezgłębione pokłady miłości – to zbyt wiele, żeby to objąć, przyjąć, pojąć”. Biblia objawia Boga, który daje nam o wiele więcej niż potrzebujemy. Gdybyśmy tylko mogli to dostrzec i spożytkować.

Zwykle nie dostrzegamy nawet przebłysków tego ogromu chwały. Jesteśmy jak sługa Elizeusza, który drżał z przerażeniem na widok konnicy aramejskiej, aż prorok pomodlił się, żeby Bóg otworzył mu oczy. Wtedy sługa przejrzał, „a oto góra była pełna koni i rydwanów ognistych dookoła Elizeusza”. Potrzebujemy modlitwy Elizeusza, abyśmy ujrzeli świat takim, jaki jest, zaś odpowiedzią Boga na tę modlitwę jest właśnie Biblia.

Tłumaczył Bogumił Jarmulak.

Źródło: What is the Bible for?

Czytaj dalej...
Pradawni święci, ST - Księga Rodzaju

Schemat przemiany świata; James B. Jordan

Schemat przemiany świata; James B. Jordan

Bóg mógł stworzyć świat w mgnieniu oka lub w przeciągu sześciu miliardów lat. Mógł poświęcić na to sześć sekund lub sześć tysiącleci. Fakt, że postanowił stworzyć świat w ciągu sześciu dni, jest znaczący, a to tym bardziej że stwarzając świat w ciągu sześciu dniu, ustanowił pewien schemat dla człowieka stworzonego na swój obraz[1]. Bóg zaprojektował świat dla człowieka, zaś sposób, w jaki Bóg zrealizował ten projekt, stanowi prototyp dla działalności człowieka, który ma kontynuować dzieło Boga i przemieniać świat z chwały w chwałę. Człowiek ma użyć materiały ukryte w ziemi Eden i w pozostałych krainach dla zbudowania i przyozdobienia Nowej Jerozolimy.

Stworzenie świata z niczego jest szczególnym i wyjątkowym dziełem Boga, którego człowiek nie może powielać. Jednak człowiek może naśladować kolejne działania Boga. Bóg rozświetlił ciemności otaczające ziemię; nadał kształt temu, co było pozbawione wszelkiej formy; nazwał to, co było nienazwane; a także podzielił zreorganizowane stworzenie na różne królestwa. Człowiek jako obraz Boga również może rozświetlać, formować, nazywać i rozdzielać. Opis stworzenia świata z Księgi Rodzaju 1,2-2,4 ukazuje pewną sekwencję działań składającą się z pięciu kroków.

Po pierwsze, Bóg chwyta stworzenie. Wyrażone jest to słowami: „I powiedział Bóg”. Bóg nie potrzebuje rąk dla wykonania pracy. Bóg chwyta świat przy pomocy Słowa. Człowiek naśladuje to działanie Boga, kiedy bierze w dłonie jakąkolwiek część stworzenia, aby wykonać nad nią pracę.

Po drugie, Bóg przekształca stworzenie. Zwłaszcza pierwsze trzy dni podkreślają ten aspekt Bożego działania. Bóg oddziela światłość od ciemności, wody na górze od wód na dole, ląd od wód. Z biegiem czasu w wyniku aktywności Boga świat, który już wcześniej był pełen chwały, gdyż odzwierciedlał chwałę Stwórcy, staje się jeszcze bardziej chwalebny.

Ludzie stale i nieuchronnie naśladują to przemieniające działanie Boga. Jeśli zdejmę książkę z półki, to zmienię pierwotną aranżację pokoju i przemienię go. Jeśli wykopię z ziemi rudę, a następnie oczyszczę ją przy pomocy ognia, to również dokonam pewnej przemiany. Ten akt przemiany jest pracą w ścisłym znaczeniu tego słowa.

Po trzecie, Bóg rozdziela owoce swojej pracy. Szczególnie trzy ostatnie dni stworzenia uwidaczniają ten aspekt pracy. Bóg przydziela firmament słońcu, księżycowi i gwiazdom oraz ptakom; wody daje rybom i stworzeniom morskim; ląd zaś oddaje zwierzętom i człowiekowi. To rozdzielenie czy też przydzielenie naturalnie wypływa z pracy jako takiej. Kiedy coś wytworzę, wtedy mogę zrobić z tym jedno z trzech: (1) mogę zatrzymać to dla siebie, (2) mogę oddać to komuś innemu lub (3) mogę wymienić to na owoc pracy innej osoby.

Po czwarte, Bóg ocenia swoją pracę. Widzimy to w powtarzającej się frazie: „Bóg zobaczył, że to było dobre”, która w końcu przybiera formę: „Bóg zobaczył, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre”. Wstępna ocena poprzedza końcową ocenę i radość z dokonanego dzieła. Smakowanie poprzedza spożywanie. Kiedy mama ugotuje zupę i postawi ją na stole, wtedy pierwsza łyżka wiąże się z oceną. Pytanie: „Jak wam smakuje?”, pojawia się na początku posiłku, a nie na końcu.

Po piąte, Bóg raduje się swoim dziełem. Odpoczynek siódmego dnia nie miał miejsca w oderwaniu od sześciu dni stworzenia. Przeciwnie, wynikał on z nich. Spróbowawszy owoców swojej pracy, Bóg przekonał się, że były dobre i dlatego mógł radować się nimi i odpocząć w nich. Podobnie, jeśli stwierdzimy, że zupa jest smaczna, wtedy możemy cieszyć się całym jej talerzem, a może nawet poprosimy o dolewkę.

Te kroki są zarówno powszechne, jak i nieuniknione. Powinniśmy czerpać zachętę i pokrzepienie z faktu, że naśladowanie Boga niekoniecznie wymaga wielkich czynów ani poświęcenia, lecz obejmuje również zwykłe, codzienne czynności. Nawet podanie szklanki wody obejmuje wymienione pięć kroków:

  • Chwytam szklankę stojącą w kredensie, a także kładę dłoń na kurku.
  • Wyjmując szklankę z kredensu, zmieniam jego aranżację. Podobnie jak Bóg przearanżował stworzenie, kiedy oddzielił firmamentem wody na dole od wód na górze, ja także oddzielam jedną szklankę od pozostałych. Ponadto, oddzielam część wody z rurociągu, nalewając ją do szklanki.
  • Podaję ci szklankę z wodą.
  • Smakujesz wodę. Niekoniecznie musi być dobra. Być może rury są stare lub źródło wody zanieczyszczone.
  • Jeśli jednak woda jest dobra, wtedy wypijasz ją do dna i cieszysz jej smakiem i orzeźwieniem.
  • Czytaj dalej...

    Czytaj dalej...
    Śmierć

    Śmierć – wróg czy przyjaciel? Rich Lusk

    Śmierć – wróg czy przyjaciel? Rich Lusk

    Wiele rozmawiamy na temat tego, co to znaczy żyć jak chrześcijanin. Ale co to znaczy umierać jak chrześcijanin? Jeśli mamy naśladować Chrystusa w naszym życiu, to jak mamy naśladować Go w naszym umieraniu? Jak mamy przygotować się na śmierć, a także na Dzień Sądu? Niezależnie od tego, jak bardzo unikamy tego tematu i jak bardzo ignorujemy oczywisty fakt, prawda jest taka, że wszyscy umrzemy. Każdego dnia moment naszej śmierci nieuchronnie się zbliża. Jak zatem mamy żyć w świetle tego, co nieuniknione?

    Dokładniej rzecz ujmując, jak mamy spoglądać na śmierć? Czy śmierć to nasz wróg, czy też przyjaciel? Paweł raz mówi o śmierci jak o wrogu – ostatecznym, czyli największym (1 Kor 15,26). Kiedy indziej stwierdza gotowość na śmierć, którą nazywa „zyskiem” (Flp 1,21; por. 2 Kor 5,2-7). Jaki zatem ma być nasz stosunek do śmierci? Mamy z nią walczyć czy też poddać się jej? Czy mamy do końca ją nienawidzić, czy też wolimy ją od obecnego życia? Czy mamy nią gardzić, czy raczej pragnąć jej?

    Niewątpliwie śmierć taka, jaką ją znamy, jest rezultatem Upadku i przekleństwa. Nie znaczy to jednak, że przed Upadkiem nie było czegoś analogicznego do śmierci. W rytmie dnia i nocy w opisie stworzenia dostrzegamy podobieństwo śmierci i zmartwychwstania. Wieczorna „śmierć”, kiedy ziemia pogrąża się w ciemności, prowadzi do nowego „życia” o poranku, kiedy ziemia znów kąpie się w światłości. Każdy dzień „umiera”, aby następnie zmartwychwstać jako nowy, lepszy dzień. Nawet gdyby Upadek nigdy nie miał miejsca, taki rodzaj „dobrej śmierci” byłby częścią porządku stworzenia i rytmu ludzkiego życia. Najpewniej wciąż obowiązywałaby zasada, że ziarno musi obumrzeć, aby wydać owoc (por. Jn 12,24).

    Podobnie – również przed Upadkiem – Adam zapadł w głęboki sen – w sen podobny do śmierci. Kiedy się obudził, otoczony był jeszcze większą chwałą niż dotychczas – obok stała kobieta – dopełnienie Adama i „pomoc dla niego odpowiednia”. W końcu, jeśli zestawimy słowa: „Wszystkie drzewa… niech będą dla was pokarmem” (Rdz 1,29) ze słowami: „Tylko z drzewa poznania dobra i zła nie będziesz jadł, bo w dniu, w którym z niego zjesz, umrzesz na pewno” (Rdz 2,17), to trudno oprzeć się wrażeniu, że w końcu przyszedłby dzień – gdyby Adam i Ewa wykazali się odpowiednią cierpliwością i zaufaniem – kiedy Bóg zezwoliłby im na spożycie owocu z tego drzewa, a wtedy „umarliby” dla swojej niedojrzałości i przeszliby do kolejnego etapu rozwoju jako król i królowa całego stworzenia.

    Oczywiście, wszystkie te formy śmierci sprzed Upadku zakorzenione są w życiu Trójcy, gdyż każda boska Osoba „umiera”, kiedy w miłości ofiaruje samą siebie pozostałym Osobom Trójcy, aby otoczyć je chwałą i uwielbić je. W pewnym sensie śmierć i zmartwychwstanie stanowią rytm życia samego Boga i dlatego odnajdujemy ten rytm również w stworzeniu.

    Wiemy, jak dalej potoczyła się historia. Adam i Ewa nie czekali cierpliwie na przyzwolenie Boga i samowolnie sięgnęli po owoc z Drzewa Poznania. Przedwcześnie skosztowali zakazanego owocu i natychmiast zaczęli odczuwać tego skutki, a szczególnie nowe postaci śmierci. Doświadczyli śmierci duchowej, czyli oddalenia sprzed oblicza Boga, kiedy zostali wygnani z Ogrodu. Umarli dla siebie nawzajem, a ta śmierć wyraziła się we wzajemnych oskarżeniach, w czym prym wiódł Adam.

    W końcu, pierwsza para ludzka doświadczyła wyobcowania od reszty stworzenia. Przestali być panami stworzenia. Stworzenie przestało służyć ludziom, a zamiast tego stało się narzędziem sądu, wydając ciernie i osty. Ponieważ Adam i Ewa dali posłuch słowom Węża, stawiając stworzenie w miejsce Stwórcy, dlatego stali się niewolnikami Węża oraz innych bestii (Rz 1,22-25). Ich bałwochwalstwo doprowadziło do dehumanizacji człowieka i do zaćmienia umysłu. W końcu człowiek miał zasmakować również śmierci fizycznej, kiedy jego ciało na powrót obróci się w proch, z którego powstało.

    Tak więc śmierć stała się ostatecznym wrogiem. Jest też głównym orężem w ręku Szatana – kosą, którą nosi Ponury Żniwiarz, aby trzymać ludzi w niewoli strachu (Hbr 2,14). Z powodu grzechu Adama śmierć panuje nad nami (Rz 5,12-21). W rzeczy samej, grzech człowieka ściągnęła cierpienie i niedolę na całe stworzenie Boże.

    Śmierć rzuca swój cień na całą naszą egzystencję. Jest przekleństwem, od którego nie możemy uciec. Otacza nas. Sprawia, że również czas jest naszym wrogiem. Przynosi smutek i ból. Napełnia nas lękiem i grozą. Oznacza cierpienie i agonię – fizyczną i duchową. Oddziela duszę od ciała, męża od żony, matkę od dziecka, brata od siostry, przyjaciela od przyjaciela. Rozdziera to, co Bóg złączył. Śmierć rozrywa, odziera i rozbija. Jest okrutnym potworem, który nas niemiłosiernie katuje. Śmierć jest gorzkim owocem ludzkiego grzechu i buntu.

    Póki żyjemy, póty czekamy na własną śmierć. Czekając zaś, doświadczamy śmierci na wiele sposobów. Życie jest stanem śmierci, która żądli nas każdego dnia.

    Ewangelia jednak zapewnia nas, że śmierć nie będzie miała ostatniego słowa. Jezus, Ostatni Adam, pokonał naszego największego wroga, dokonując odkupienia całego stworzenia. Z podniesioną głową stawił opór śmierci. Stoczył z nią ostateczną bitwę. Pokonał śmierć, poddając się jej.

    Na Krzyżu Chrystus doświadczył każdej formy wyobcowania ze względu na nas. Został oddzielony od swoich przyjaciół, od reszty stworzenia, a nawet od własnego Ojca (Mk 15,34). Umierając na Krzyżu, Chrystus doświadczył wiecznej agonii piekła w przeciągu trzech godzin. Czyniąc to, pokonał śmierć, pobił Szatana, unicestwił przekleństwo i dał zmarłym życie.

    Po zwycięstwie Jezusa nad Szatanem nie musimy już bać się jego broni. Bestia śmierci została oswojona. Śmierć już nie panuje, nie jest ostatnim słowem w życiu człowieka. Pozbawiona została swojego żądła. Kiedyś była panem, lecz teraz jest sługą. Choć nadal doświadczamy wrogiego działania śmierci, która rozdziela to, co powinno pozostać zjednoczone, to jednak teraz chrześcijanin może spojrzeć śmierci w oczy z pewnością i z pokojem. Śmierć, będąca kiedyś orężem wroga, stała się naszym sprzymierzeńcem. Kiedyś pozbawiała nas wszelkiej nadziei, lecz teraz stanowi bramę ku lepszemu życiu.

    Lecz pozostańmy ostrożni, opisując śmierć jako przyjaciela. Platonicy i gnostycy zawsze uważali śmierć za przyjaciela, ponieważ postrzegali w niej drogę ucieczki od zła kryjącego się w fizycznym świecie – ucieczki z ciała, które stanowi więzienie dla ducha. Jednak materia nie jest zła. Bóg ją uczynił. Zaś pokonanie śmierci prowadzi do nadziei na zmartwychwstanie ciała. Odrzucenie zmartwychwstania ciała jest przyznaniem, że śmierć nadal panuje.

    Pewni ludzie zaangażowani w opiekę hospicyjną starają się „oswoić” nas ze śmiercią. Oczywiście, hospicja są wielkim błogosławieństwem, dążąc do zminimalizowania cierpienia w uczciwy sposób oraz zapewniając godne warunki osobom umierającym. Jednak w niektórych przypadkach związane jest to z zapewnieniem otuchy w oderwaniu od Chrystusa. Innymi słowy, otucha ta nie opiera się na pokonaniu śmierci przez Chrystusa, lecz na zapewnieniu, że śmierć jest po prostu naturalnym elementem życia i należą ją zaakceptować jako coś dobrego. Taka pociecha jest jednak pusta. Nie możemy pogodzić się ze śmiercią na warunkach, jakie dyktuje sama śmierć.

    Także wielu naukowców zapewnia nas, że śmierć jest naturalna i dobra, ponieważ stanowi nieodzowny element procesu ewolucyjnego. Prowadzi bowiem do kolejnych, wyższych form życia. W końcu – jak twierdzą – przez miliony lat śmierć doprowadziła do powstania różnorodnych i pięknych form życia.

    To jednak kłamstwo, które czyni śmierć częścią samego porządku stworzenia, nie zaś skutkiem Upadku. Sprawia, że śmierć staje się dobra sama w sobie. Przypisuje śmierci właściwości stwórcze. Pociąga za sobą tezę, że krwawe procesy ewolucyjne trwające miliony lat są dobre i pożyteczne, co przeczy temu, co czytamy w pierwszych trzech rozdziałach Księgi Rodzaju.

    Jak zatem jako chrześcijanie mamy postrzegać śmierć? Zwłaszcza w świetle śmierci i zmartwychwstania Chrystusa? Jak mam przygotować się na śmierć? Co to znaczy umierać w Panu?

    Z jednej strony, mamy nadal postrzegać śmierć jako wroga. Kiedy ktoś bliski cierpi na nieuleczalną chorobę, nadal modlimy się o jego uzdrowienie do samego końca. Nie przestajemy prosić Boga o cud. Szukamy też pomocy u lekarzy, dopóki nie powiedzą nam, że nic już nie mogą zrobić.

    Z drugiej strony, w pewnym sensie śmierć przychodząca we właściwym momencie może być „dobrą śmiercią”. Bynajmniej nie chodzi tu o eutanazję. Chodzi raczej o to, o czym napisał C. S. Lewis w odpowiedzi na list pewnej kobiety, w którym poprosiła go o radę w związku z tym, że spodziewała się bliskiej i nieuchronnej śmierci.

    „Co jest takiego »niepokojącego« w słowach starszego mężczyzny, mówiącego do starszej kobiety, że nie pozostało im już tu wiele do zrobienia? Nie krył się za nimi ani resentyment, ani rezygnacja. Mówiłem jedynie o oczywistym fakcie, który dla mnie nie jest ani niepokojący, ani wstydliwy. (…) Ból przeraża, lecz nie musi jemu towarzyszyć strach. Czy nie dostrzegasz w śmierci również przyjaciela i wybawcy? Śmierć uwolni cię od ciała, które sprawia tyle bólu. Zdejmie z ciebie włosiennicę, wyprowadzi z lochu. Czego więc się obawiać? Od dawna żyjesz życiem chrześcijanki. Wyznałaś swoje grzechy i otrzymałaś absolucję. Czy też świat był dla ciebie tak dobry, że opuścisz go z żalem? To, co jeszcze cię czeka, jest lepsze niż to, co opuszczasz. (…) Pamiętaj, że choć często walczymy przeciwko temu, co nas przeraża, to czasami jest dokładnie na odwrót – przeraża nas to, z czym walczymy. Czy walczysz, opierasz się? Ale czy nasz Pan nie mówi: »Spokojnie, moje dziecko. Odpuść sobie. Podtrzymują cię niezłomne ramiona. Pochwycę cię nimi. Czy tak znikome jest twoje zaufanie do mnie? Oczywiście, że to nie koniec wszystkiego. Raczej próba generalna”.

    Nieco dalej Lewis dodaje: „Choć przerażają mnie twoje cierpienia, to jednak cieszę się ze zmiany w twoim nastawieniu do śmierci. To większy krok naprzód niż sobie wyobrażasz. Gdyż w tej sprawie wielce się myliłaś. Kiedy kilka miesięcy temu napisałem, że takim starym ludziom jak my niewiele już pozostało do zrobienia na tym świecie, chyba tylko odejść z fasonem, to zareagowałaś niemal gniewnie na to, co nazwałaś »zjadliwą« uwagą. Dzięki Bogu już nie postrzegasz jej jako zjadliwą, lecz jako wyraz zdrowego rozsądku. Oczywiście, zastanawiam się, dlaczego lekarze poddają cię takim torturom, aby nieco odwlec to, co i tak nieuchronne. Albo dlaczego Bóg na to pozwala! Być może dzieje się tak, ponieważ coś jeszcze powinnaś zrobić w tym życiu, na ile pozwoli ci na to twój słaby stan. Mam jednak nadzieję, że kiedy otrzymałaś zapewnienie przebaczenia, spędzisz resztę swojego czasu na przebaczaniu. Złóż wszelkie stare resentymenty u stóp Chrystusa. (…) Zbyt wiele mówisz o tym, co zrobiłem dla ciebie, a zrobiłem niewiele. Być może wkrótce będziesz mogła odpłacić mi tysiąckrotnie. Bo jeśli to jest nasze pożegnanie, to na pewno nie zapomnisz o mnie, kiedy już znajdziesz się w lepszym miejscu. Rzeknij tam dobre słowo na mój temat. Dobrze będzie znów cię zobaczyć” (C. S. Lewis, Listy do nieznajomej).

    Zatem z jednej strony śmierć jest wrogiem, z którym walczymy, ponieważ znamy śmierć, która jest skutkiem grzechu (1 Kor 15). Nie powinniśmy doświadczać takiej śmierci. Stanowi ona pogwałcenie życia i pokoju Bożego. Z tego właśnie powodu odkupienie musiało przybrać formę zmartwychwstania, czyli obalenia rządów śmierci.

    Z drugiej strony, w Chrystusie śmierć może stać się przyjacielem; może być rozpoznana jako brama do lepszego życia; może być „zyskiem”, o którym mówi apostoł (Flp 1,21). Oczywiście, śmierć jest utratą życia, lecz – jak zapewnił nas Jezus – ten, kto utraci życie swoje dla Niego, ten je ocali (Mk 8,35). Ponieważ śmierć umarła w śmierci Chrystusa, dlatego chrześcijanie nie muszą już żyć w strachu przed śmiercią. Śmierć została pohańbiona, jak wyraził to John Donne w swoim sonecie:

    Śmierci, próżno się pysznisz; cóż, że wszędy słynie
    Potęga twa i groza; licha w tobie siła,
    Skoro ci, których — myślisz – jużeś powaliła,
    Nie umrą, biedna Śmierci; mnie też to ominie.
    Już sen, który jest twoim obrazem jedynie,
    Jakże miły: tym bardziej więc musisz być miła,
    Aby ciała spoczynek, ulga duszy była
    Przynętą, która ludzi wabi w twe pustynie.
    Losu, przypadku, królów, desperatów sługo,
    Posłuszna jesteś wojnie, truciźnie, chorobie;
    Łatwiej w maku czy w czarach sen znaleźć niż w tobie
    I w twych ciosach; więc czemu puszysz się tak długo?
    Ze snu krótkiego zbudzi się dusza człowieka
    W wieczność, gdzie Śmierci nie ma; Śmierci, śmierć cię czeka[1].

    (…)

    George Herbert stwierdził coś podobnego: „Śmierć zwykła być katem, lecz Ewangelia zamieniła ją w ogrodnika”. Śmierć była naszym śmiertelnym wrogiem, lecz dzięki śmierci Chrystusa stała się przyjacielem, który wiedzie nas do chwalebnej obecności niebiańskiego Ojca. Z perspektywy chrześcijanina śmierć nie służy już szatańskim celom, lecz boskim.

    Oczywiście, w zależności od okoliczności śmierć nadal może jawić się jako wróg, nie zaś przyjaciel. Kiedy osiemdziesięciopięciolatek umiera we śnie, wtedy śmierć nie jawi się zbyt wrogo. Zdecydowanie inaczej odbieramy śmierć, kiedy dotyka pięciolatka umierającego na raka. Wtedy jawi się jako znienawidzony wróg. To całkowicie zrozumiałe. Mierzymy tragedię śmierci odpowiednio do nigdy niezaznanej radości, która stałaby się naszym udziałem, gdyby dana osoba nie umarła.

    Niemniej jednak nie jest to miara doskonała. W pewnym sensie nawet śmierć osiemdziesięciopięciolatka nosi tragiczne znamiona. Na pewno, osiemdziesiąt pięć lat to za mało, aby doświadczyć wszystkiego, czego moglibyśmy doświadczyć z ręki Boga; to za mało, aby dojrzeć i okrzepnąć w wierze. Z drugiej strony, nawet śmierć pięciolatka można w jakimś stopniu postrzegać jako uwolnienie od cierpienia i zjednoczenie z Bogiem. Nawet kiedy umiera człowiek starszy, jego śmierć jest oddzieleniem. Lecz również, kiedy umiera człowiek młody, jego śmierć może być „zyskiem”, o którym pisze apostoł Paweł. To dlatego chrześcijanie noszą żałobę po zmarłych, lecz nasz smutek łączy się z nadzieją i nie jest to smutek podobny do tego, jaki noszą w sobie ci, którzy nie znają Boga (1 Tm 4,13).

    Jakub w swoim liście (5,14-15) opisuje człowieka wierzącego, który choruje i przyzywa starszych, aby modlili się za niego i namaścili go. Ten fragment wiele mówi na temat śmierci, lecz nie mówi tylko o śmierci. Zdaniem kościoła rzymsko-katolickiego tekst ten odnosi się do ostatniego namaszczenia, lecz jak wykazał Peter Leithart[2], nie o tym jest tu mowa. Jakub, mówiąc o uzdrowieniu i zbawieniu, odnosi się nie tylko do uzdrowienia ciała, lecz również do zmartwychwstania ciała w Dniu Sądu. To znaczy, że każdy wierzący chrześcijanin w końcu doświadczy uzdrowienia i zbawienia w takiej lub innej postaci.

    Jednak bezpośrednią intencją w przywołaniu starszych jest oddalenie groźby śmierci przez uzdrowienie ciała i przedłużenie doczesnego życia. Innymi słowy, wspomniana osoba przywołuje starszych dlatego, że nie jest gotowa umrzeć. Modlitwa i namaszczenie stanowią sposoby walki ze śmiercią, nie zaś przygotowaniem na śmierć. Ze znanych tylko sobie powodów Bóg może nie spełnić tych próśb, choć może lepiej byłoby powiedzieć, że Bóg może odpowiedzieć na prośbę o uzdrowienie w sposób inny niż tego byśmy oczekiwali.

    Niezależnie jednak od tego, czy wierzący pozostanie na tym świecie, czy też Bóg odwoła go z tego świata, tak czy inaczej doświadczy uzdrowieńczej i zbawczej mocy Boga. W pewnych więc okolicznościach jak najbardziej wskazane jest walczyć z chorobą i śmiercią przy pomocy między innymi modlitwy i namaszczenia. Kiedy indziej lepiej jest zaprzestać tej walki i – również przy pomocy duszpasterzy – przygotować się na odejście z tego świata i paść w objęcia kochającego Ojca. Parafrazując słowa Koheleta, można stwierdzić, że jest czas przywoływania starszych i namaszczenia, ale jest też czas przywoływania rodziny i przyjaciół, aby się z nimi pożegnać; „jest czas narodzin i czas śmierci” (Koh 3,2); czas walki ze śmiercią i czas przyjęcia śmierci.

    Bach do jednej ze swoich pieśni dołączył następujący tekst anonimowego autora:

    Przyjdź, słodka śmierci, przyjdź, błogie wytchnienie!
    Przyjdź, prowadź mnie w pokoju,
    Gdyż świat już znużył mnie.
    Przyjdź, czekam cię;
    Przyjdź rychło i prowadź mnie.
    Zamknij me oczy.
    Przyjdź, błogie wytchnienie.

    Przyjdź, słodka śmierci, przyjdź, błogie wytchnienie!
    Lepiej jest w Niebie,
    Gdzie radość większa.
    Dlatego o każdym czasie
    Gotowym odejść;
    Zamykam me oczy.
    Przyjdź, błogie wytchnienie.

    Przyjdź, słodka śmierci, przyjdź, błogie wytchnienie!
    Świecie, tyś salą tortur,
    Porzuć swój lamet
    Na tym łez padole.
    Nieba pragnę,
    Dokąd wiedzie mnie śmierć.
    Przyjdź, błogie wytchnienie.

    Przyjdź, słodka śmierci, przyjdź, błogie wytchnienie!
    O, gdybym już mógł tam być
    Pośród zastępów anielskich.
    Z tego czarnego świata
    W niebieski namiot z gwiazd
    Do Nieba udać się.
    Przyjdź, błogie wytchnienie.

    Przyjdź, słodka śmierci, przyjdź, błogie wytchnienie!
    Teraz ujrzę Jezusa
    I pośród aniołów stanę.
    Już dokonało się,
    Więc, świecie, na dobranoc
    Zamykam oczy swe.
    Przyjdź, błogie wytchnienie[3].

    Nie jest to oczywiście pełna perspektywa chrześcijańska na śmierć. I to mimo śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa. Jednak ukazuje pewien ważny aspekt chrześcijańskiego postrzegania śmierci.

    W końcu, całe życie chrześcijańskie można uważać za przygotowanie do śmierci. Ufamy, że w Chrystusie otrzymaliśmy przebaczenie win. Ufamy też, że bezpiecznie przeprowadzi nas przez bramę śmierci. Ufamy, że On wiedzie nas przez życie nasiane wieloma pułapkami. Ufamy, że wprowadzi nas do nowego, lepszego życia. Umierać jak chrześcijanin to tyle, co żyć jak chrześcijanin – w zawierzeniu siebie naszemu Zbawcy, pewni Jego opieki i miłości zarówno w życiu, jak i w umieraniu; w historii i w wieczności; w tym świecie i w przyszłym świecie. On jest naszym pocieszeniem, nasza radością, naszym zbawieniem. On jest Życiem i Zmartwychwstaniem. Jego śmierć nie uwalnia nas od śmierci, lecz ją przemienia. Ponieważ On umarł za nas, dlatego z Nim żyć będziemy. Ponieważ za nas zasmakować śmierci, dlatego nawet w umieraniu zwyciężamy.

    Kiedy dawni chrześcijanie doświadczali prześladowań, drwili ze śmierci, a tym samym z prześladowców. Naśladowali w tym Pawła, który pisał o śmierci jako pozbawionej żądła, bezzębnym smoku, bezsilnym wrogu. Chrześcijanie walczą ze śmiercią w każdej jej postaci z przekonaniem, że śmierć została już rozbrojona.

    Jednocześnie – ponieważ Chrystus pokonał śmierć – możemy poddać się jej, wiedząc, co nas czeka po drugiej stronie; żywiąc niezawodną nadzieję zmartwychwstania ciała, kiedy śmierć po raz ostatni zostanie pohańbiona. Naśladując naszego Pana, możemy stawić czoła śmierci z pokojem, wiedząc, że nasza służba na tym świecie dobiegła końca, i powierzając naszego ducha Bogu (Jn 19,30), w oczach którego cenna jest śmierć Jego świętych (Ps 116,15).

    Umieramy, wiedząc, że śmierć jest martwa; że powstaniemy z martwych, ponieważ zawierzyliśmy nasze życie Bogu, który wzbudził Jezusa z martwych. Nie musimy bać się śmierci, ponieważ Ostatni Adam już pokonał Ostatniego Wroga i przemienił go w przyjaciela.

    Tłumaczył Bogumił Jarmulak.

    Źródło: Death as Frenemy

    [1] Tłum. S. Barańczak.

    [2] Ought We Anoint the Dying?

    [3] BWV 478.

    Czytaj dalej...